Kilka warunków efektywności działań tarczy antykryzysowej
Spadek dynamiki wzrostu PKB do ok. 1,6 procenta i wysoka inflacja – tak w przybliżeniu ekonomiści prognozują przyhamowanie polskiej gospodarki w związku z kryzysem wywołanym przez koronawirusa. Od 18 marca Rada Gabinetowa rozpoczęła pracę nad projektem pomocowym, który ma pomóc gospodarce w niwelowaniu negatywnych skutków pandemii. Przedsiębiorcy boją się o swoją przyszłość, rząd dwoi się i troi w przygotowaniu propozycji – wsłuchując się w głos opozycji lub nie – żeby „tarcza antykryzysowa” chroniła ich interesy. W środę, w trybie obiegowym, przyjęto specustawę, w piątek ma odbyć się głosowanie. I w tym miejscu zadaję pytanie: czy zawarte w niej rozwiązania, oszacowane na 212 mld zł, są wystarczające? Większość tak, ale na recepcie brakuje kilku pozycji. Dlatego apeluję do wszystkich polityków – wsłuchajcie się w głos przedsiębiorców, którym praktyka z czystym sumieniem pozwala na zabranie społecznego głosu ws. rozdysponowania aż 10% PKB. Mówię to jako przedsiębiorca z 8-letnim doświadczeniem, który mimo swoich fizycznych ograniczeń z powodzeniem zarządza największą w kraju firmą ekspercką, zatrudniającą osoby z niepełnosprawnościami.
Tarcza antykryzysowa ma przede wszystkim na celu zachować płynność finansową mikro, małych, średnich i dużych firm oraz bezpieczeństwo pracowników. Wiadomo, że bez dochodu – a teraz wiele branż już ma ten problem – trudno jest wywiązywać się z bieżących zobowiązań: pensja, podatki, leasing, kredyty, koszty operacyjne itd. Do tego dochodzą też koszty realizacji umów – o czym się niestety zapomina. Pamiętać trzeba, że kontrakty zawierane przez firmy wymuszają utrzymanie ciągu zamówień poprzez system kar za niezrealizowane zamówienia czy usługi. Wszystkie wymienione koszty będą się akumulować w jednym czasie. Rozwiązanie tego problemu jest bardzo proste.
Polski Fundusz Rozwoju powinien utworzyć linie obrotowe dla firm. Taki podmiot miałby możliwość opłacania swoich wydatków, ale byłoby to możliwe po przedstawieniu stosownego dokumentu. Oczywiście, procedurę trzeba uprościć do zbędnego minimum: dokumenty potwierdzające zasadność wydatków przesyłane e-mailem, konta bankowe oparte o system tokenów, który umożliwia tworzenie paczek przelewów. Robiłaby to firma, a Polski Fundusz Rozwoju tylko by to zatwierdzał. Rozwiązania informatyczne już istnieją. Koszty kredytu byłyby niskie, okres spłaty rozłożony na 10 lat z możliwością częściowego umorzenia.
Kolejny ważny punkt, który powinien zostać wzięty pod uwagę, to kwestia deregulacji prawa upadłościowego. Obecne przepisy prawne mówią, że od dnia otrzymania faktury i braku możliwości jej uregulowania spółka ma 30 dni na ogłoszenie upadłości, jeżeli zarząd nie chce ponosić odpowiedzialności personalnej za dług. W obecnej sytuacji ekonomicznej będzie to działać jak gilotyna. Zarządy będą w praktyce zmuszone do podejmowania drastycznych, szybkich decyzji. Koniecznie trzeba wydłużyć ten okres nawet do 6 miesięcy. Pozwoli to na reakcję i odpowiednie przeorganizowanie firmy.
Rozumiem potrzebę i sens stosowania split payment w czasach prosperity – sam często stosuję ten mechanizm, jednak w obliczu kryzysu gospodarczego, z jakim musimy się zmierzyć, będzie to tylko generowało długi. Jeśli firma upadnie, to zarząd i tak nie dostanie żadnych pieniędzy. Ten przepis trzeba czasowo zawiesić, na co najmniej 6 miesięcy.
Do rozważenia pozostaje jeszcze jedna rzecz – czasowa wstrzemięźliwość społeczeństwa co do oczekiwań socjalnych. Czy to pomysł na ratowanie polskiej gospodarki, czy makro i mikroekonomiczna utopia? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Jedno jest pewne – społeczeństwo musi być świadome tego, co się dzieje i czuć ciężar odpowiedzialności w ratowaniu wspólnego kapitału, jakim jest koniunktura gospodarcza.
Płynność finansowa firm jest jak tlen; kiedy go brakuje, my, jako społeczeństwo, zaczynamy się dusić. Rząd, żeby przywrócić tę życiową funkcję, musi zdecydowane działać. My, przedsiębiorcy, także musimy mu w tym pomóc.